czwartek, 28 czerwca 2012

Zostało trzech


Nie czas na egoizm - powiedziała mi mądra osoba na wieść, że myślę o oddaniu czterech z siedmiu szczurów (młodsza część stada). A ja musiałam przyznać jej rację.

Kiedy zimą zapisywałam się na kolejne mioty wydawało mi się, że wszystko jest pod kontrolą. To miało być moje ostatnie doszczurzanie, bo planowałam powiększenie rodziny. Z pewnych względów założyłam, że to powiększanie potrwa z rok, będzie wymagało leczenia i cierpliwości, że zanim zostanę mamą, będę miała skromne stadko szczurzych staruszków. Życie chciało inaczej i kilka miesięcy później okazało się, że jestem w ciąży.

Zawsze uważałam, że to nie jest powód, do pozbywania się zwierząt z domu. Przecież wszystko jest kwestią organizacji i znajdowania dobrych rozwiązań, a dla chcącego nic trudnego. Ale z każdym tygodniem ciąży zaczęło do mnie docierać, że nie jest tak różowo. Klatka nagle zrobiła się cięższa, a wizja całkowitego oddania się dziecku nie przewiduje czasu dla szczurów.

Wiem, że będzie mi ciężko pogodzić obowiązki domowe i zawodowe z tymi wobec zwierzyńca. Najpierw nie będę miała czasu, potem siły, a w końcu ochoty. Nie będę w stanie zapewnić szczurom tego, czego potrzebują - czułości i wybiegów, ani tym bardziej pilnej opieki weterynaryjnej na czas. Niestety w kwestii szczurów nie mogę liczyć na niczyją pomoc.

Podjęłam taką decyzję dla ich dobra. Ja mogłabym tłumić w sobie wyrzuty sumienia, udawać, że nic się złego nie dzieje, nie zauważać szczurów wiszących na prętach z błagalnym wzrokiem. Ale jak długo tak można? Dla mnie dwa lata to chwila, dla nich – całe życie. Nie mam prawa im go psuć. Nie mogę przez całe ich życie skazywać ich na minimum, kiedy zasługują na więcej. Kocham je i chciałabym, żeby zawsze były ze mną. Ale czy to nie byłoby egoistyczne?

Będą osoby, które zaraz się obruszą i powiedzą, że jak się bierze zwierzę, to trzeba być za nie odpowiedzialnym. Zgadza się, ale czy odpowiedzialność nie polega też na decydowaniu, co dla nich lepsze, uśpieniu, kiedy cierpią i przeliczaniu swoich sił? Jeśli ktoś myśli, że to takie proste, ot, pozbyć się problemu, to nie życzę mu, by kiedyś był w mojej sytuacji. Nie ma nic gorszego niż przymus oddania ukochanego zwierzęcia z własnej winy. Oddawanie ich to moja porażka. Czuję, że zawiodłam szczury, siebie, hodowców. Rozum mówi "nie dasz rady", a w sercu tli się nadzieja, że może jednak... A jeśli ktoś ma zamiar mnie osądzać przez pryzmat tego, że jemu się udało wszystko pogodzić – no cóż, gratuluję.

Dziś "maluchy" pojechały w świat. Tea i Muminek do Gdańska, a Amorek i Willy do Białej Podlaskiej, gdzie będą kochane i rozpieszczane w mądry sposób. Powodzenia na nowej drodze, kochani!